Stambuł w pięć dni
Ludzie podróżujący w zorganizowanych grupach przestają samodzielnie myśleć. Taki wniosek wyciągnęłam na podstawie obserwacji dziesiątek, jeśli nie setek grup turystów, które tłumnie nawiedziły we wrześniu Stambuł. Ludzie podróżujący w takiej grupie sprawiają wrażenie jakby obecność przewodnika ściągała z nich obowiązek zauważania otoczenia. Blokują chodniki, zastawiają wejścia do różnych miejsc i poruszają się po mieście tak, jakby byli w nim sami. I ślepo podążają za przewodnikiem stada. Takie grupy, w ilościach jakich dawno nie miałam okazji spotkać, widywałam każdego dnia w pobliżu największych atrakcji Stambułu. Na szczęście wystarczyło tylko trochę zboczyć z głównych szlaków uczęszczanych przez te zorganizowane grupy, by znaleźć się w Stambule zupełnie innym. Okazuje się wtedy, że poza Topkapi, Błękitnym Meczetem, Wielkim Bazarem i Aya Sofią Stambuł jest pełen pięknych meczetów, kolorowych uliczek, na których toczy się normalne życie oraz miejscówek z widokami jak z pocztówki. A w każdym z tych miejsc tylko Stambulczycy i nieliczni turyści poznający miasto na własną rękę.
Wiele mi się w Stambule podobało. Przepiękne, górujące nad miastem meczety z wielkimi kopułami i wysokimi minaretami; uliczki odchodzące od słynnego Bazaru Przyprawowego, pełne lokalnych sklepików sprzedających wszystko, od śrubek, poprzez ubrania, a na meblach skończywszy; picie tradycyjnej tureckiej herbaty nad brzegiem Bosforu; pływnie lokalnymi promami między azjatycką i europejską częścią miasta; faszerowane bakłażany i przepyszna baklava; zachody słońca oglądane z mostu Galata. Stambuł ma w sobie coś magicznego, co wynika chyba z faktu, że zarówno geograficznie jak i kulturowo leży na styku Europy i Azji. To stolica Największe masto tego świeckiego kraju (przynajmniej z ustrojowego punktu widzenia), w której nawet na sekundę nie da się zignorować faktu, że religia jest tu bardzo ważną częścią życia. Nowoczesne sklepy i wystrojone kobiety w najmodniejszych obecnie ciuchach i tradycyjne bazarki i głowy przykryte chustami. W Stambule jest egzotycznie i azjatycko, a mimo to jakoś dziwnie nowocześnie i europejsko. Właśnie za to lubię to miasto.
Zbyt dużo chcę Wam pokazać i powiedzieć o Stambule, żeby zmieścić to wszystko w jednej notatce. Na dzisiaj więc to tyle. W następnych tygodniach napiszę o duchowej stronie Stambułu, o tym co koniecznie trzeba w mieście zjeść, o Bosforze i być może o kilku innych rzeczach. W międzyczasie zapraszam na kilka fotek.
18/09/2012
„Ludzie podróżujący w zorganizowanych grupach przestają samodzielnie myśleć. Taki wniosek wyciągnęłam na podstawie obserwacji dziesiątek, jeśli nie setek grup turystów, które tłumnie nawiedziły we wrześniu Stambuł. Ludzie podróżujący w takiej grupie sprawiają wrażenie jakby obecność przewodnika ściągała z nich obowiązek zauważania otoczenia. Blokują chodniki, zastawiają wejścia do różnych miejsc i poruszają się po mieście tak, jakby byli w nim sami. I ślepo podążają za przewodnikiem stada.”
Oj jak bardzo to prawda. Niestety nie tylko w Stambule – ja sama widzialam to gdzie indziej.
18/09/2012
Dokładnie z tych samych powodów kocham Stambuł i z całym przekonaniem piszę, że to moje ulubione miasto:)
18/09/2012
wygląda zachęcająco, bardzo fajny wpis :)
18/09/2012
Ja też byłam zachwycona Stambułem, chociaż sporą część czasu, jaki tam spędziłam, towarzyszyłam właśnie jednej z takich zorganizowanych grup turystycznych. Jednak kiedy tylko mogłam, starałam się urwać grupie i zaglądać w boczne uliczki. Podobała mi się ta mieszanka europejskości i wschodu. Chciałabym tam kiedyś wrócić na dłużej, niż te niecałe dwa dni.
Jedna tylko rzecz – Stambuł nie jest stolicą Turcji ;)
19/09/2012
Ale gafa! Oczywiście ze nie jest stolicą :) Jest nią przecież Ankara. Ale wstyd! :)
18/09/2012
Wspaniałe miasto! Czekam na więcej! Choć byłem w Turcji ( na typowo plażowo-turystycznym) zwiedzaniu – Stambuł jest wciąż na mojej liście do odwiedzenia! Wspaniałe zdjęcia!
Magdo i Przemku – naszło mnie pytanie w związku z podwójnym obywatelstwem. W poście z Dubaju wyczytałem, że na Polskich paszportach nie udało się wam wjechać bezpłatnie do miasta, jednak „II ojczyzna” ma podpisaną umowę o ruchu bezwizowym z Emiratami. Wnioskuję, że macie II paszporty – Polski i Australisjki. Stąd moje ( jeśli niedyskretne to przepraszam) pytania:
a) czy proces starania o ichni paszport zajął wam długi okres czasu?
b) na którym paszporcie podróżujecie częściej – Polskim czy Australijskim?
c) czy ichni paszport daje wam jakieś przywileje, ułatwił wam życie w AU lub dał jakieś znaczące bonusy?
Pytam, ponieważ jestem ciekawy jak zmienia się funkcjonowanie obywatela w stosunku do zatrudnionego na wizie – w takim miejskim społeczeństwie ( ewentualnie ogólne postrzeganie w AU)Chodzi mi o postrzeganie przez lokalsów, itp.
Dzięki za odpowiedź i Pozdrawiam Serdecznie! :)
19/09/2012
Przemek ma australijskie obywatelstwo od 5 lat. Ja mam w Australii status stałego rezydenta (mam drugi, nie polski paszport, ale nie jest to paszport australijski).
Uzyskanie australijskiego obywatelstwa, a co za tym idzie prawa do australijskiego paszportu, to proces wieloetapowy i długotrwały. Najpierw trzeba uzyskać status stałego rezydenta. Po jego uzyskaniu trzeba mieszkać w Australii przez 4 pełne lata. Potem można aplikować o obywatelstwo. Warunkiem jego przyznania jest zdanie specjalnego testu z wiedzy o historii i kulturze Australii. A mając obywatelstwo można zaaplikować o paszport.
Różnica pomiędzy posiadaniem australijskiego obywatelstwa, a statusu stałego rezydeta jest taka, że mając obywatelstwo np. masz prawo (a także obowiązek) głosować w wyborach. Rezydenci tego nie muszą. Poza tym wszystkie inne prawa są w zasadzie takie same. Pamiętać jednak należy, że nie każda wiza z pozwoleniem na pracę to wiza rezydencka. Np. popularna wiza 457 (wiza sponsorowana) nie daje statusu stałego rezydenta, a to oznacza np. że osoby na tej wizie nie mogą korzystać z państwowej służby zdrowia czy z pomocy społecznej.
Co do podróżowania na różnych paszportach to używamy takiego jaki w danym miejscu jest bardziej praktyczny. Np. po Ameryce Płd jeździliśmy z polskimi paszportami, bo na nich nie potrzeba było wiz (a np. na wjazd do Chile Australijczycy potrzebują wizę, i to drogą). A np. jadąc w 2009r do Tajlandii, kiedy dla Polaków były jeszcze wizy, użyliśmy naszych drugich paszportów, na które mogliśmy wjechać bez wizy.
Z punktu widzenia pracodawcy posiadanie obywatelstwa nie ma żadnego znaczenia. Tak długo jak masz wizę, która pozwala Ci na legalne zatrudnienie, jesteś ok, a twoje szanse na pracę są takie same jak osób z obywatelstwem (z wyjątkiem pracy w instytucjach rządowych, gdzie posiadanie obywatelstwa jest niezbędne).
20/09/2012
Bardzo dziękuję za tak szczegółową odpowiedź! Przyda się :)
24/09/2012
A ja niestety nie byłam, jeszcze! Natomiast mam zamiar się wybrać w przyszłym roku. Świetne zdjęcia, które sprawiły iż na chwilę przeniosłam się w przyszłość :)
24/09/2012
fajne zdjęcia